Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/677

Ta strona została skorygowana.

— Czas, pani...
Wdowa wstała. Tykwa jęknęła.
Czterech ludzi weszło. Trzej trzymali w ręku po kłębku szpagatu. Czwarty, w czarnem odzieniu, z białą chustką na szyi, podał urzędnikowi papier. Był to kat.
Rozpacz Tykwy zamieniła się w strach, odejmujący przytomność. Patrzyła mętnemi oczyma, ale nie widziała nic.
Wdowa pozostała sobie wierną; sama pomagała zdejmować z siebie koszulę, krępującą dotąd jej ruchy.
— Gdzie mam usiąść? — spytała mocnym głosem.
— Tu — odpowiedział kat, wskazując na krzesło.
Wdowa ruszyła a mijając córkę rzekła:
— Córko! pocałuj mnie.
— Nie! nie! — krzyknęła Tykwa i padła bez czucia na ręce pachołków.
Twarz wdowy zachmurzyła się, łza zakręciła się w jej oczach; w końcu spotkała spojrzenie syna.
— A ty? — rzekła do niego.
Marcjal, łkając, rzucił się w jej objęcia.
— Dosyć! — rzekła wdowa, tłumiąc wzruszenie i wyrywając się z uściśnień syna — czekają na mnie, — dodała.
Uczucie macierzyńskie, które się na chwilę odezwało, zgasło natychmiast.
Marcjal, wpół umarły, boleścią i strachem przejęty, wyszedł za weteranem.
Dwaj pachołkowie kata, posadzili na krześle Tykwę ledwie żywą. Jeden trzymał ją, drugi związywał jej ręce i nogi szpagatami, tak szybko i zręcznie, jak pająk wysnutą z siebie nicią wikła swą zdobycz. Inni pachołcy uczynili toż samo wdowie.
— Toalety skończone, wybieramy się... czy się pani czem nie posilisz? — spytał kat grzecznie.
— Obejdzie się... dzisiaj najem się ziemi.
Wstała z krzesła; ręce miała w tył związane; więzy