Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/680

Ta strona została skorygowana.

szy sobie, co mu Marja powiedziała o ich charakterze, ofiarował im dość znaczną sumę pieniędzy, i grunta stykające się z folwarkiem darowanym Szurynerowi.
Rudolf nie omylił się. Marcjal i Wilczyca przyjęli łaskę z zapałem, z uniesieniom radości, i zawarli znajomość z Szurynerem.
Znajomość ta wkrótce zamieniła się w przywiązanie żywe, szczere, serdeczne.
Szuryner zmienił się zupełnie. Junacka śmiałość, wesołość, któremi zawsze odznaczało się jego męskie oblicze, zastąpił głęboki, ponury smutek; głos jego nawet był mniej mocny; cierpienie moralne, dotychczas mu nieznane, skruszyło, zniweczyło jego energję. Tkliwie spoglądał na Marcjala.
— Miej odwagę! — mówił do niego — zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Pamiętaj o żonie, pamiętaj o dzieciach, których masz być ojcem. A wreszcie... wszak wkrótce już wyjedziemy z Paryża...
— Wszystko jedno, Szurynerze; zawszeć to matka... zawszeć to siostra... Lecz ja powinienbym pocieszać ciebie, nie ty mnie... Gdy Paryż zostawimy za sobą, smutek twój zmniejszy się...
— Tak... jeśli wyjadę z Paryża... — rzekł Szuryner cicho i zadrżał. — Słuchaj, Marcjalu, wyśmiejesz mnie, wszystko mi jedno... Jeśli mi się dzisiaj co stanie, to przekonasz się, że się nie myliłem.
— Co to ma znaczyć?
— Widzisz: dawniej często pokazywał się we śnie sierżant, którego zabiłem... Dawno już nie miałem tego snu... a dzisiejszej nocy... znowu go widziałem.
— Przypadek!... Smutek z powodu rozstania się z dobroczyńcą, myśl że będziesz musiał mnie odwieźć do Bicetre, wszystko to razem wzburzyło ci krew... a stąd... przykry miałeś sen...
Szuryner zwolna potrząsnął głową.
— Miałem ten sen w wilję odjazdu pana Rudolfa... bo