Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/681

Ta strona została skorygowana.

dziś wyjeżdża, dowiedziałem się o tem, o jedenastej zrana, przez rogatkę Charenton... Pójdę tam... obaczę go raz... ostatni...
— On jest tak dobry, iż się nie dziwię, że go tak kochasz...
— Kocham!... o, kocham go, Marcjalu. Choćby spać na gołej ziemi, jeść chleb czarny, być jego psem... byle być przy nim... Niczego mi więcej nie trzeba, niczego więcej nie pragnę... Ale on nie chce.
— Kiedy opuścimy Francję, zapomnisz. Będziemy pracowali, żyć będziemy samotnie, strzelać się będziemy z Arabami...
— O! strzały do mnie należą; wszak ja bezżenny, służyłem w wojsku. Ty masz żonę, masz brata i siostrę, a ja, mam tylko pilnować swojej skóry. I o tę nie dbam, jeżeli nie ma być osłoną dla pana Rudolfa. Dawaj mi tu Beduinów!
— Smutek cię nie zabije; zestarzejemy się w Algierze i co wieczór powiemy jeden drugiemu:: Bracie, składaj dzięki panu Rudolfowi! To będzie nasza codzienna za niego modlitwa.
— Ach, Marcjalu, ty mnie już prawie uleczyłeś.
— Więc dobrze; zapomniałeś o śnie?
— Postaram się zapomnieć.
— Przyjedźże do nas o czwartej; dyliżans odjeżdża o piątej.
— Przyjdę... Otóż jesteśmy w Paryżu; pójdę za rogatkę i zaczekam na pana Rudolfa.
Fiakr stanął; Szuryner wysiadł.
— Pamiętaj, Szurynerze, o czwartej.
— Punkt o czwartej będę.
Szuryner zapomniał, że w tym dniu było śródpoście, i nadzwyczaj się zdziwił, ujrzawszy dziwaczne i straszne sceny, które się przedstawiły jego oczom, gdy przechodził po bulwarze do rogatki Charenton.