W dolnej sali domu, wzdłuż murów, stały ławy i stoły, okryte resztkami biesiady; wszędzie stłuczone talerze, powywracane butelki; na środku kilka par maskowanych tańczyło zapamiętale. Szuryner zwrócił uwagę na dwóch tancerzy, odznaczających się od reszty huczną, szaloną, wściekłą wesołością; jeden przebrany był za niedźwiedzia; całą twarz okrywał mu kaptur włochaty, zrobiony ze skóry czarnej owcy; dziury wycięte dla oczu, i szeroka szpara przy ustach, dozwalały mu widzieć, mówić i oddychać. Był to Mikołaj Marcjal, zbiegły z więzienia, syn wdowy, brat Tykwy, dla których rusztowanie wznosiło się o kilka kroków... Namówiony do takiego postępku ohydnej nieczułości, bezczelności zuchwałej, przez towarzysza, zakamieniałego bandytę, także zbiegłego, nędznik śmiał pod maską podzielać ostatnie zabawy karnawału z rozhukaną tłuszczą, co go otaczała.
Naprzeciw niego tańczył mężczyzna wysoki, chudy; ten sadzą posmolił sobie twarz i jedno oko zasłonił szerokim czarnym plastrem; cały dół twarzy owinął dużą chustką czerwoną; tańczył z wielką energją, był to Szkielet.
Znajoma nam gospodyni szynkowni pod Białym Królikim siedziała na ławie, pilnując chustek i salop tancerek; Kulas, syn Czerwonego Janka, wypuszczony z więzienia, i na żądanie ojca oddany do starego Micou, którego uwięzieni zbrodniarze nie wydali, także był w liczbie tańczących.
Wkrótce dla tych ludzi rozognionych winem, ruchem, krzykiem, za ciasno było w sali, Szkielet zadyszmy, zawołał:
— Precz!... od drzwi! wyjdziemy na bulwar. Śmierć uczciwym ludziom! Wiwat złodzieje i rozbójnicy!
Te przechwałki, te groźby tygrysie, a przytem śpiewy bezecne, krzyki, świstania, wycia, wzmogły się jeszcze, kiedy banda Szkieleta, wypadłszy z szynku, wdarła się gwałtownie w sam środek ściśniętego tłumu.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/683
Ta strona została skorygowana.