Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/687

Ta strona została skorygowana.

dok księcia, lica jego okryte trupią bladością, ożywiły się nieco, uśmiechnął się i rzekł słabym głosem: — Panie Rudolfie, co za szczęście, że tam byłem!
— Mężny i pełen poświęcenia, jak zawsze! — odpowiedział książę, głęboko wzruszony, — powtórnie ocalasz mi życie.
— Kwita między nami, panie Rudolfie. Powiedziałeś mi, że mam serce i honor, a to słowo. O! duszę się. Jedna łaska — daj mi książę rękę, czuję, że umieram...
— Będziesz żył — zawołał Rudolf, schylając się — nad Szurynerem i ściskając jego zimne dłonie.
— Widzisz, pan, jest sprawiedliwość tam na górze. Ja zabiłem nożem, ginę od noża...
Wtem Szuryner ujrzał Marję, której dotąd nie był spostrzegł. Zdziwienie malowało się na twarzy konającego i rzekł:
— Ach, Boże — Gualeza.
— Tak, to moja córka. Błogosławi cię, żeś jej zachował ojca.
W tej chwili wszedł Murf z Dawidem.
— Dawidzie, — rzekł książę, ocierając łzy, — czyliż dla niego żadnej niema nadziei?
— Żadnej, już nie żyje, — odpowiedział doktór zbadawszy uważnie ranionego.
Tymczasem scena niema i straszna zaszła między Gualezą a gospodynią z pod Białego Królika, której Rudolf nie był poznał.
Kiedy Szuryner wymówił imię Gualezy, obrzydła baba podniosła głowę i poznała Marję. Poznała też Rudolfa, mianowali go księciem, on Marję nazywał córką. Taką przemianą zdziwiona, gospodyni utkwiła wzrok w dawniejszej swojej ofierze.
Marja blada, przelękniona, nie mogła znieść jej spojrzenia.
Wkrótce po tych smutnych wypadkach, Rudolf z córką na zawsze opuścił Paryż.