Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/703

Ta strona została skorygowana.

uśmiech smutny, wymuszony... Zaklilnam cię, powiedz prawdę...
— O! wiesz, jak ja lubię kwiaty... Zawsze je lubiłam, pamiętasz, jak chowałam zeschłe listki...
Na to smutne wspomnienie Rudolf zawołał:
— Nieszczęśliwa!... Słuszne więc są moje podejrzenia!... Wśród blasku i przepychu, zawsze myślisz o przeszłości.?...
— Przebacz, ojcze, ja cię zasmuciłam...
— Tak, smutny jestem, bo te wspomnienia okropnemi dla ciebie być muszą... zatrują one twe życie, jeżeli oddawać się im będziesz.
— Każde twoje słowo jest nowym dowodem, jak bardzo mnie kochasz!
— Cóż czynić!... Trudne moje położenie... Nie mówiłem ci ani słowa, lecz ustawicznie o tobie myślałem. Biorąc żonę, spodziewałem się, że to ci da spokój. Żona moja znała ciebie w nieszczęściu; wszyscy ją poważają, i jeżeli ona przyjęła ciebie za córkę, za siostrę, tedy możesz być przekonaną, że wszelkie twoje mimowolne błędy są okupione sowicie nieszczęściami, jakie wycierpiałaś. Czyliż nie mówi ona, że byłaś tylko ofiarą, że tobie wyrzucić można chyba nieszczęście. Wszystkoś zgładziła dobrem, jakie tu czynisz...
— Ojcze!...
— Pozwól, niech wszystkie moje myśli wynurzę przed tobą, skoro traf naprowadził mnie na tę rozmowę... Poświęciłbym dla twojego spokoju miłość ku Klemencji, przyjaźń Murfa, gdybym mógł przypuszczać, że ich obecność tutaj w smutny sposób przypomina ci o przeszłości...
— Czyliż możesz tak myśleć, ojcze?... Owszem, oni wiedzą... czem ja byłam, a przecież kochają mnie; czyliż oni nie są dla mnie jawnymi świadkami zapomnienia i przebaczenia... Chciałbyś poświęcić dla mnie Markizę i Murfa?... I czemże zasłużyłam na takie ofiary?...