Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/712

Ta strona została skorygowana.

— A on, jak sądzisz, czy kocha ciebie?
— Nie, nie! Spodziewam się, że nie. Byłby zbyt nieszczęśliwy...
— Skądże się wzięła ta miłość, moje dziecię?
— Sama nie wiem! Pamiętasz ojcze portret pazia?
— W klasztorze, portret Henryka... Kochałaś więc, jeszcze go nie widząc?
— Nie kochałam, lecz czułam ku niemu pociąg, o który obwiniałam siebie, ale cieszyła mnie myśl, że nikt się nie dowie o smutnej tajemnicy, jaka mnie wstydem okrywała we własnych moich oczach. Ja, ja śmiałabym kochać! Na koniec ujrzałam Henryka na koncercie, natychmiast go poznałam, uderzające było podobieństwo z portretem.
Jakich mąk doświadczyłam w duszy, kiedy wypytywał mnie o moją młodość, o przeszłość. Och! kłamać, zawsze kłamać, zawsze się lękać, zawsze oszukiwać, zawsze drżeć przed spojrzeniem tego, kogo się kocha, jak zbrodniarz przed nieubłaganym wzrokiem sędziego! Odjazd księcia przekonał mnie, że kocham go więcej, niżelim sobie wyobrażała! Ta fatalna miłość przepełnia miarę moich cierpień. Teraz wiesz o wszystkiem, ojcze, powiedz, co mi pozostaje oprócz klasztoru?
— Inna jest przyszłość, wesoła, radosna — przerwał Rudolf, — miłość twoja ku Henrykowi nie uszła uwagi przenikliwego mego przywiązania, przekonałem się, że on także ciebie kocha.
— Nie, nie, ojcze, to być nie może!
— Kocha cię namiętnie do szaleństwa!
— O Boże! mój Boże!
— Słuchaj. Ojciec Henryka w tym liście prosi mnie o rękę twoją dla syna.
— O, jakże mogłabym być szczęśliwą! — zawołała Marja, zakrywszy twarz rękami.
— Jeżeli chcesz, będziesz szczęśliwą, — rzekł Rudolf z czułością.
— Nigdy! nigdy! czy zapomniałeś?