Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

bo ci oczy wyłupię. Nic ci nie zrobiłam, czemu mnie biłeś?...
— Zaraz ci powiem — zawołał bandyta. — A! mam cię! teraz potańcujesz!
— Ty sam potańcujesz! — odezwał się głos męski.
— Kto tu? Czy ty, Czerwony Janku?
— Nie jestem Czerwonym Jankiem — rzekł nieznajomy.
— Dobrze, ponieważ nie jesteś z naszych, spróbujmy się! — zawołał Szuryner; a w tejże chwili ręka wypieszczona, miękka, schwyciła go za gardło tak silnie, iż zdawało się, że cienka skóra okrywa muskuły stalowe.
Dziewczyna, uciekłszy w głąb sieni, rzekła do nieznajomego obrońcy:
— Dziękuje panu, żeś ujął się za mną... Szuryner bił mnie. Teraz mnie już nie dostanie; puszczaj go, strzeż się... To Szuryner!...
— I ja także chwat, z którym niełatwa sprawa, — odpowiedział nieznajomy.
Wszystko umilkło; przez kilka sekund, wśród wycia wiatru i plusku deszczu, słychać było tylko gwałtowne szamotanie się walczących. Nieznajomy wyciągnął Szurynera aż na ulicę; podstawieniem nogi przewalił go a gdy tamten znowu się porwał, obrońca Gualezy zaczął mu bębnić pięściami po głowie; uderzenia spadały gęste, jak grad. Nareszcie Szuryner, ogłuszony, padł na bruk.
— Nie dobijaj go, miej litość, — rzekła Gualez; która w ciągu tej bitwy wvszła na próg domu. — Lecz kto pan jesteś? Prócz Bakałarza nikt nie jest silniejszy niż Szuryner...
Nieznajomy słuchał uważnie głosu mówiącej; nigdy tony srebrzystsze nie głaskały mu ucha; chciał dojrzeć rysy twarzy, ale noc była zbyt ciemna, światło latarni niepewne. Poleżawszy kilka minut bez ruchu, Szuryner wyciągnął ręce, nogi, nareszcie usiadł.