Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

— Strzeż się! — zawołała Gualeza, uciekając znowu do sieni i ciągnąc nieznajomego za sobą.
— Bądź spokojna, jeśli mu mało, posłużę czemś więcej.
Bandyta dosłyszał.
— Zbiłeś mnie na kwaśne jabłko, na dziś mam dosyć; kiedyindziej to nie mówię...
— Co! czyś niezadowolony? — zawołał groźnie nieznajomy.
— Nie! jesteś chwat, — rzekł bandyta ponuro. — Zbiłeś mnie, a wyjąwszy Bakałarza, nikt dotąd nie pochwalił się, żeby mnie zwalił z nóg...
— Dobrze, cóż dalej?
— Co dalej? znalazłem mistrza. A i ty swego znajdziesz, prędzej czy później. To tylko pewne, że teraz, kiedyś zwyciężył Szurynera, możesz robić w tym okręgu miasta, co ci się spodoba; wszystkie dziewki będą twojemi niewolnicami; szynkarze nie poważą się odmówić ci kredytu... kto jesteś?
— Chodź wypić ze mną kieliszek wódki, — rzekł nieznajomy, — a poznasz mnie.
— Dobrze!... uznaję w tobie mistrza... tęgo wywijasz pięściami... jak mi to leciało na łeb!... To wcale nowa sztuka... musisz mnie jej nauczyć...
— Zacznę na nowo, skoro zechcesz...
— Nie! Jeszczem odurzony... ale czy ty znasz Czerwonego Jana, żeś stał w sieni jego domu?
— Czerwonego Jana? — odparł nieznajomy zdziwiony. — Czy w tym domu mieszka?
— Nieinaczej, człowieku, Jan ma swoje przyczyny, żeby nie lubić sąsiadów.
— Tem lepiej dla niego, — odpowiedział nieznajomy. — Nie znam wcale Czerwonego Jana! deszcz padał; wszedłem na chwilę do sieni, żeby nie zmoknąć...tyś chciał wybić dziewczynę, tymczasem ja cię wybiłem... i tyle tego.