— Wiwat! co za szczęście, że zastaję tu waszą książęcą mość... — zawołał Szuryner. — Figlarz Murf powiedział, że pan wyjechał, ale mości książę...
— Nazywam się zawsze Rudolfem.
— Więc dobrze, panie Rudolfie, przepraszam, żem nie przyszedł więcej po owej nocy z Bakałarzem.
— Przebaczam ci, — rzekł, śmiejąc się, Rudolf, a potem zapytał: — Murf pokazał ci cały dom?
— Pokazał; śliczny dom, piękny sklep, a takie tu wszystko dostatnie, bogate. Ale i ja teraz zbogacę się pan Murf daje mi miejsce, gdzie będę brał cztery franki na dzień... cztery franki.
— Ej! coś lepszego, bo ten dom, wszystko co w nim jest, ten sklep i trzy tysiące franków w tym pugilaresie, wszystko to twoje.
Szuryner roześmiał się, konwulsyjnie ściskał kapelusz między kolanami; nie rozumiał słów Rudolfa. Dotychczasową nędzę i poniżenie przedzielała od bytu, dziś zapewnionego, przepaść. Rudolf z rozkoszą patrzył na to odurzenie. Poznał z niewypowiedzianą radością, a razem goryczą, że są ludzie tak dalece przyzwyczajeni do niedoli, iż myśl o poprawie losu staje się dla nich niepojętą.
— Mości książę, — rzekł Szuryner, nagle wstając, — dajesz mi ten dom i dużo pieniędzy, żeby mnie skusić; ale nie mogę... może chcesz, żebym kogo zabił...
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/94
Ta strona została skorygowana.
XXIII.
NAGROBEK.