Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

— O! nieszczęśliwi — zawołał Rudolf z goryczą, — czyliż tak rzadko podają wam pomocną rękę, że szczodrego daru nie umiecie sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko jako zapłatę za zbrodnię... Nie znasz mnie... Niczego nie żądam od ciebie, tylko żebyś był zawsze uczciwym człowiekiem, a daruję ci to wszystko, boś na to zasłużył.
— Ja? — zawołał Szuryner odurzony, — zasłużyłem?
— Bez wiadomości dobrego i złego, zostawiony zwierzęcym popędom, przez lat piętnaście na galerach obcując z zatwardziałymi zbrodniarzami, uciśniony nędzą, głodem, wzgardą, nie kradłeś i pokutą zgładziłeś swój występek.
Te proste i szlachetne słowa jeszcze bardziej zdziwiły Szurynera. Patrzył na Rudolfa z lękliwem uszanowaniem i wdzięcznością.
— Jakto? Dlatego, żeś mnie pan wybił... żem potem pana wyratował... za to mam teraz dostać dom... kupę pieniędzy... Nie, to być nie może... tylu jest ludzi, co całe życie uczciwie pracują, a jednak...
— Wiem, lecz człowiek, co jak ty, pozostał uczciwym śród najostatniejszych zbrodniarzy, zasługuje na pomoc. Niedość tego, ocaliłeś życie najlepszemu przyjacielowi memu, Murfowi... — Tu Rudolf uprzejmie uścisnął rękę Szurynera i dodał: — Okazałeś się miłosiernym dla człowieka, który cię chciał zabić, dałeś mu schronienie we własnem mieszkaniu przy ulicy Notre-Dame pod numerem 9.
— Alboż pan wiesz, gdzie ja mieszkam?
— Ty zapominasz o usługach, któreś wyświadczył, lecz ja o nich nie zapominam. Dowiedziałem się, żeś zaprowadził Bakałarza do twego mieszkania. Chciałem cię jeszcze doświadczyć, chciałem wiedzieć, czy jesteś bezinteresowny... wróciłeś do uciążliwej pracy, nic nie żądałeś, niczego nie oczekiwałeś, nawet słowa nie po-