Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

wiedziałeś przeciwko pozornej niewdzięczności z mej strony.
— Tak, tak, panie Rudolfie, — dodał Szuryner smutnie. — Bo od czasu, jak pana znam i jakeś mi powiedział te słowa: „Ty masz serce i honor“... Trudno uwierzyć, że dwa słowa mogą sprawić taki skutek. Ale posiej dwa drobne ziarnka zboża, a wyrosną z mich wielkie klasy.
To porównanie proste, poetyczne, uderzyło Rudolfa.
Żeby dać inny obrót rozmowie, zapytał:
— Czyś umieścił Bakałarza w Saint-Mande?
— Tak jest... kazał mi zmienić papiery na złoto i zaszyć sobie w pas. Jest teraz u poczciwych ludzi, płaci im trzydzieści sous na dzień i dla nich samych jest to niejaka pomoc.
— Musisz mi zrobić jeszcze jednę przysługę, mój chłopcze. Za kilka dni pójdziesz do Bakałarza i oddasz ten papier, który mu otworzy wstęp do zakładu dobroczynnego. Zapłaci tylko cztery tysiące pięćset franków i będzie przyjęty na całe życie: już wszystko ułożone. Namyśliłem się, że tak lepiej. Będzie miał zapewnione schronienie i wszystkie potrzeby, pozostanie mu tylko myśleć o skrusze. Teraz zaś rozgospodaruj się w swoim domu.
— Mości książę, — rzekł Szuryner, dobierając z trudnością słów. — Nie umiem wysłowić się pięknie... Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Powiem tylko, że nigdy nie odmówię pomocy nieszczęśliwemu.
— Nie mogłeś mi lepiej podziękować... Znajdziesz w biurku dowody własności na imię pana Francoeur. Nie masz nazwiska... dałem ci nowe... Jestem pewny, że go nie splamisz... Chodźmy.
Gdy zeszli na podwórze, czeladnik rzekł do Szurynera:
— Muszę panu powiedzieć, że mamy niezły odbyt. Już zabrakło pieczeni, trzebaby zaraz zabić z parę baranów.