Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/118

Ta strona została przepisana.

I ty, powiadam, Alteo, od chwili,
Gdy mego ojca pług skrajał nieszczęsny
Zagon twojego niewieściego pola —
Gdym z skiby ciała twego, kłos pszeniczny,
Wyrósł w słonecznej sile, w woni deszczu,
Łona twojego przeparłszy zamknięcie —
I ciebie, matko, pamiętnym językiem
Sławię, konając, jako sprawiedliwą
I jako świętą, chociaż aniś święta
Ni sprawiedliwa! Radbym się na klęczkach
Modlić do ciebie, ale chytrość twoja
I ten twój ogień, niszcząc mnie, rozparły
Moje kolana; albowiem te członki
Są ni skorupy i popiół mej urny,
Nim je tknął ogień, a moje oblicze
Jest jako zwiędły liść lub jako ślady
Stóp umarłego na śniegu, i wszystko
To moje ciało, niegdyś tak potężne,
Jest jako drzewo strzaskane, zaś kwiecie
Mego żywota obdarte, zhańbione
Tak przesromotnie; skurczą się me mięśnie,
Dorównujące bogom, moja siła
Nie jest już siłą męża, gdyż opadły
Wszystkie me żyły i docna już gaśnie
Popiół mojego życia. Chciałbym, matko,
Byś żyć mi dała; lecz wrodzy bogowie
I przeznaczenie i płomienna stopa
Zmian zarządzili inaczej — to oni,