Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/49

Ta strona została przepisana.

W dal lecącego gołębia i strzały
Wysłali za nim i bez szwanku groźne,
Niezwyciężone zmogli Symplegady —
Ale najwięcej, kiedy szare, nagie
Skały wybrzeża Kolchidy strzeliły
Nad naszą głową, gdyśmy w poszarpanych
Turniach wyjące usłyszeli wichry
I niezmożonych fal ujrzeli błyski
Poprzez szczeliny, gdy wiatr południowy
Rozżegał fale do białych płomieni,
Które się kładły, jako płomień świecy
Na jedną kładzie się stronę; i dzikie,
Podmuchom wiatru niedostępne wirchy
Myśmy naówczas widzieli, doliny,
Paszczami rzek swych ziejące ku morzu,
Białe od gorzkich kwiatów, jaśniejące
Słoną skorupą piany; słyszeliśmy
Poświsty wichrów, które, przysiadając
Ni klucze ptaków, krakały jak ptaki,
Dzikiemi stopy okrywając okraj
Płaszcza orkanu; widzieliśmy biały,
Olbrzymi Euksyn, jak pełnemi usty
Wyrzucał fale, grzmiąc tysiącem gardeł.
Lecz myśmy parli naprzód i zdobyli
Runo i srogą zdobyli Medeę,
Sroższą od morza. Ale chociaż tyle
Było tam dziwów i straszliwych cudów,
Żaden nie zrówna temu, który tutaj