Pas cię bolu opasał, płomienie
To twych kształtów ogniste okrycie!
Z pian posiewu wyrosłaś śród morza,
Ni to kłos ten, co wyrósł na łanie,
Ni to żagwi błysk, co iskry żenie,
Ni ta jutrznia, świecąca w zaranie —:
Przecz boleści gotujesz nam łoża?
Cierń i oszczep ma przez cię władanie —
Przecz w tej morskiej zjawiłaś się pianie?
Czyż nie było zła dosyć na świecie,
Dosyć bolu i dosyć już trwogi,
Gdy się rodził człek, w szczęście ubogi?
Górą burze i straszne zamiecie,
Pod stopami pustynne rozłogi,
Te posuchy i spieki te w lecie,
Te rozbite okręty śród morza,
Te mielizny i skalne te stogi,
Te rosnących łez strumienne łoża
Tam, gdzie rozkosz straciła swe drogi —
Czyż nie dosyć już tego? Ty przecie,
Opasana w pas żądzy złowrogi,
Wniosłaś miłość w te nasze przestworza,
A ta miłość swem jarzmem nas gniecie.