Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Wezbranie wstrętu ze żądzy wezbraniem.
Cóż się z wszystkiemi temi łzami stanie?
Czyliż, kaskadą wystrzeliwszy w górę,
Skąpią oblicze poranku? Na łanie
Ma-ż ich gwieździste zabłysnąć władanie?
Mająż być suknią dla Siedmiu, ponure
Skargi jęczących, albo czy też raczej
Głód zaspokajać morza, być rozpaczy
Wielkiem praźródłem i żale
Bogów nasycać? Albo czyż popłyną
Z wszelaką porą roku i godziną,
Zanurzą stopy ich w fale
Swojego smutku, nim przejdą i zginą?
Biada, o biada! O jakąż pozłotą
Lśni się, bogowie, stal waszego nieba —!
Lecz nam daremnie iść ku waszym wrotom,
Z jękiem się do nich dobijać nam trzeba,
Tor nasz wyścielon bólem i tęsknotą!
Tak, ciężar troski piersi nasze tłoczy,
Pełne są bolu i usta i oczy,
Smutek nas karmi, smutek nas odziewa!
Lepiej nie widzieć dni, naszym żywotom
Danych, nie słyszeć nocy, co nas gniotą!
Więdniemy wszyscy, jako liście z drzewa;
Nasz mrok i światłość nasza, co migoce,
Są jako kwiaty, które giną marnie,
Białe i ciemne; dniom są równe noce,
A dni zaś nocom; Śmierć rychło zagarnie