Padliby w wojnie albo tez od noża,
Wzięci w zasadzkę, podczas snu, ma dusza
Jużby-ć to zniosła; gdyby ich te łowy
Zmiażdżyły stopą lub rozdarły kłami,
W krwi ich walając i depcąc — — o, każdą
Śmierć, bądź czcigodną, bądź tą, którą można
Pomścić, szybkiemi ścigając ją stopy,
Albo tą z ręki hyżych bogów — każdą,
Prócz tej jedynej, łatwo znieśćby można.
Lecz ci nie zmarli w boju o swą ziemię,
Ani też żadną nie padli ofiarą,
Bo czyżbym całe wytrząsnęła serce
Z oczu? Nie! wówczas samabym zabiła
Co tchu mordercę lub na ich ofiarny
Ogień sypałabym kwiaty i wieńce
Na ich mogiły; patrzałabym wówczas
Z śpiewem na uściech, jako z ich popiołów
Wystrzela płomień ich sławy: naonczas
Możeby przyszli wszyscy i dziewice,
Ażeby z czystych warg wyrzucać pieśni,
A z bohaterskich ócz łzy święte ronić — —
Śmierć ich naonczas byłaby żywotem,
Co nie zna śmierci; ale oni padli
Nie z rąk najętych ni od miecza wroga —
Własny ich krewniak ubił w dzień spokoju;
Padli, przebywszy tyle niebezpieczeństw,
Pośród przyjaciół padli bez przyjaciół
Z ręki zawistnej, którą tak kochali.
Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/93
Ta strona została przepisana.