Strona:PL Swinburne - Atalanta w Kalydonie.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Ma-li usłyszeć biedna Eurythemis,
Jak jej synowie zjawiają się u niej,
Niepogrzebani i wzdyć niepomszczeni,
Jakby żadnego nie mieli krewieństwa,
Choć siostrę mieli królową? To byłby
Wstyd, juści większy, niż ten ból. Lecz nie wiem,
Jak to okupić, widząc, iże we mnie
Zmaga się miłość matki do dziecięcia,
Tej świeżej matki do świeżego syna,
Co z dziecka wyrósł w męża, wątły przedtem,
A dziś silniejszy od innych, tę samą
Rozbudzający miłość, z którą walczyć
Jakże nie łatwo! Miłość to głęboka,
Ludzkiej wrodzona krwi i nie dająca
Zmazać się żadną łzą. Lecz ci nie będą
Żadnych mi czynić wyrzutów, gdy umrę,
Ani też ona, matka ma, goszcząca
W bezmiernym świecie pośród swoich zmarłych,
Śród stad poblakłych umarłego ludu,
Padłych, jak liście, obcych blaskom słońca.
Jej nie potrzeba tej gorzkiej pociechy,
Tej nędznej chwały, że ona, królowa,
Nosiła w łonie córkę, sprawiedliwą
Córkę-królowę; a choć mnie mój własny
Pali dziś ogień, cześć jej nie ominie Razem z synami, acz zmarli. Bogowie,
Co chcą, to czynią, my zasię możemy
Z tego, co chcemy, spełnić ledwie cząstkę —