Strona:PL Szpieg.djvu/005

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego dnia majowego 1861 roku, gdy już dobrze zmierzchało, człowiek lat średnich, twarzy bladéj, czarnych i namiętnych oczów, ręce włożywszy w kieszenie szedł nieprzytomny, osłupiały i zamyślony Bednarską ulicą w górę. Jak gdyby mu sił brakło stawał czasami, ręką ocierał chmurne czoło, szeptał coś sam do siebie, uśmiechał się i powoli wlókł się znowu.
Było to uosobione odrętwienie które następuje po rozpaczy. Cały zdawał się być w sobie i w swéj boleści, ale już ani z nią walczył, ani szukał na nią ratunku. Doszedłszy do domu w którym był szynczek pani Szymonowéj dostrzegł światła w oknach i zapatrzył się w nie. Okiennice nie były jeszcze zamknięte a przez szyby, nie pierwszéj czystości, widać było dwóch mężczyzn zajętych szlachetną grą bilardową. Po chwilce namysłu przechodzień machnął ręką i skierował się ku drzwiom. W pierwszéj izbie dwóch jakichś panów walczyło o lepsze na zielonem suknie, z zimną krwią wielkich i pewnych siebie artystów. W drugiéj słychać było brzęk szklanic bawara i cichą jakąś rozmowę. Na granicy, w progu stała smętna Szymonowa ocierając oczy fartuchem. Bilard był oświecony z góry kienkietem równie starym jak on sam, zakatarzonym i dymiącym; dwa podobne mu, mniejsze spełniały swe posłannictwo kopcąc ściany i łzami tłustemi oblewając podłogę po bokach.
W ciemniejszym kątku téj izby, przy małym stoliczku nad arystokratyczną filiżanką kawy do któréj musiał dolewać rumu, gdyż flaszka jego obok była pod ręką; siedział jegomość lat dojrzałych w wytartym kapeluszu na głowie, z grubym kijem w rękach. Twarz jego kwitnąca piwonjowemi ko-