Strona:PL Szpieg.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie pokój poruczniku! na ten chleb ja nie pójdę, ani bym go jadł, ani bym strawił, bo by mnie jęki nieszczęśliwych zadławiły.
— Czekajcieno jeszcze Panie Macieju, odparł porucznik, Wać Pan jesteś uczciwy człowiek, jemu to mogę szczerze powiedzieć, nie od dziś to moje rzemiosło, namawiałem ja sobie dużo towarzyszy ale zawsze z początku tak bywało jak z waćpanem, dopiero jak głód dokuczy, rozum przychodzi. Wzdraga się człek, wzdraga, potém rozmyśli i przyjmuje. Mnie waćpana żal, daję ci tydzień do namysłu... a potém, zobaczemy. —
Popił trochę kawy, popalił cygaro i dodał:
— Nie potrzebuję przestrzegać, że jakbyście się wygadali, to w więzieniu zgnijecie. To już nie moja rzecz, ale sprawa rządowa.
Maciéj westchnął głęboko i łzy mu się z oczów potoczyły.
— Miły Boże! zawołał po cichu, na co człek zszedł! i Bóg widzi nie własną winą! Ale nie, nie, do tego nigdy nie dojdę! raz się umiera!
— Mówię ci nie zarzekajcie się, z uśmiechem szepnął porucznik, nie trzeba pluć na wodę.... żeby się jéj potém nie przyszło napić. —
Chciał jeszcze nalać kieliszek rumu Maciejowi, ale ten podziękował, i wstał, kroplisty pot ocierając z czoła.
— Jak się namyślicie, to mnie tu prawie każdego wieczora znaleść możecie, rzekł wąsaty. —
Na tém skończyła się rozmowa. Maciéj wysunął się z izby i powlokł ulicą.
Zaledwie uszedł kilka kroków, gdy go ktoś