Strona:PL Szpieg.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Maciej rzucił się z krzesła.
— To nie może być!
— Przecież im nic nie będziesz donosił, ale nam przez ciebie potrzeba wiedzieć co się u nich dzieje!
— A! moi panowie drodzy za skarby świata, odparł Maciéj składając ręce, ja się tego nie podejmuję, ja tego nie potrafię...
— Jak to, dla téj miłéj ojczyzny! dla naszéj świętéj wiary!!
— Moi panowie, odparł rzemieślnik, jestem stolarz, gdybyście mi kazali buty robić to nie moja rzecz; tak i to, jestem prosty człowiek a to bardzo kręta sprawa, nie moją to głową podołać. —
Mimo że, jak się bardzo słusznie wyrażał pan Maciéj, była to kręta sprawa, młodzi ludzie zapewnili go, że za ich radą i skazówką uczciwie jéj podoła, choć z wielkiém więc wahaniem, podjął się Kuźma przykrego dlań obowiązku. —
Dobrą godzinę spędzili na tych układach.
— Już to wy tam lepiéj wiecie i na co to potrzebne i jak ma być, rzekł w końcu Maciéj, ale mnie się ono zda, że takiemu wydze jak porucznik, ja chyba rady nie dam... to darmo.
— My wam pomożemy! rzekł blondyn.
— A gdzież ja was będę szukał?
— Około szóstéj wieczorem gdybyście chcieli zajść się pomodlić u figury Matki Boskiéj, naprzeciw Dobroczynności, zawsze tam ktoś z nas być może.
Na tém skończyła się rozmowa i pan Maciéj ze swobodniejszą nieco myślą powlókł się do domu, ale na sercu było mu jeszcze ciężko. —