te groźne twarze jakby czarodziejskiéj laski dotknięciem zmieniły się w łagodne oblicza, znikł z nich gniew, a siła miłości rodzicielskiéj przeistoczyła je zupełnie. Nie chcieli przed ukochanym stanąć w całéj ohydzie téj szkaradnéj walki. Twarz kobiety stała się spokojną, smutną ale dziwnym wyrazem miłości uśmiechniętą; nie można się było nawet domyślić że przed chwilą pałała oburzeniem i gniewem. Ojciec przybrał postawę poważną i prawie stał się podobny do porządnego człowieka, resztka jakiegoś wstydu mglisto osłaniała mu oczy. Dali sobie wzajemnie znak porozumienia i gdy Julek wszedł po cichu, śladu już kłótni nie zastał. Oczy obojga rodziców tęsknie zwrócone były ku niemu, ojciec drżał na samą myśl że w nim swojego nałogu pierwsze zarody spostrzedz może.
Przybyły był chłopakiem lat około dwudziestu i żywym młodości swéj matki wizerunkiem, były to zupełnie te same rysy, szlachetne, delikatne ale jeszcze niestartym puszkiem wiosennym pokryte. Wśród tego flamandzkiego obrazu, brudnego ubóstwa, Julek odbijał jakby do niego nie należał, jakby z niego nie wyrósł; ubranie młodego chłopaka było skromne ale czyste i porządne; na twarzyczce igrał wesoły uśmiech młodzieńczy którym zdawał się chcieć przebłagać rodziców, pewien że się za jego spóźnienie gniewać będą.
— Cóż ty tak późno powracasz? rzekła matka łagodnie. Patrz, wszak to już wkrótce dwunasta.
— Powtarzaliśmy lekcye z kolegami rzekł trochę zmieszany Julek — i tak się jakoś spóźniło.
Ojciec nic nie rzekł, ale wejrzenie jego tak badało syna jakby się do wnętrza jego duszy chciało dostać.
Strona:PL Szpieg.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.