mieniu jego stwardniałém nie odezwała się nawet na chwilę zgryzota, klął po cichu tego pana naczelnika który go tak grzecznie i słodko na sto złotych okradł, klął kancelistę który z pozostałych stu, jeszcze mu dziesięć przy wypłacie oderwał.
Dziewiędziesiąt pozostałych paliły rękę nałogowego pijaka. Wprawdzie miał on po szynkach, gdzie się jego obowiązków domyślano, i kredyt i daremny wódki kieliszek, ale to nie starczyło upadłemu rozpustnikowi który łaknął przysmaków czując choć grosz w kieszeni.
W duszy jego odbywała się walka straszliwa. Miłość rodzicielska, jedyne uczucie, które jak iskra w popiołach tych się uchowało, mówiło mu, nakazywało, aby grosz ten zanieść dla Julka który się podwójną pracą dla utrzymania i nauki zabijał. Nałóg pędził go do szynku. Znał siebie dobrze porucznik i wiedział że raz tam zaszedłszy nie wyjdzie aż ostatni szeląg przepije, obawiał się sam siebie. Chciałby był spotkać co najprędzéj syna aby mu oddać te pieniądze bo puściwszy się w drogę do domu czuł że przed pierwszą winiarnią pokusie ulegnie. W téj upadłéj istocie było jeszcze coś co ją do świata wiązało, kochał syna i dla niego jednego do ofiary z siebie był zdolnym. Począł myśleć gdzieby go mógł znaleść i zwrócił się przez Bielańską chcąc go szukać przy Akademij, około któréj czasem go w téj godzinie znajdował. Myślał nawet wziąć dorożkę aby tém pewniéj do miejsca dojechać, ale dorożki na birży nie znalazł. Poszedł więc pieszo.
O kilka kroków przed nim szły dwie kobiety niosące ciężki kosz bielizny. Idąc za niemi porucznik usłyszał głos który go wielce zadziwił; zdało
Strona:PL Szpieg.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.