gostwo, co mu wcale nie przeszkadzało w liczniejszych zgromadzeniach krzyczeć — Fifat! Fifat! panowie Polaki! i mówić o — Ojszyśnie kokanéj.
Gdy Maciéj przyszedł, zastał tylko czterech czy pięciu naradzających się w kątku i przekonał się obejrzawszy ich że wszyscy mieli kółka na plecach. Oczekiwali oni już na owoc prac swoich.
Maciéj kazawszy sobie dać piwa wybiegł co najprędzéj do sieni chcąc stanąć na straży i przestrzegać przybywających, ale zaledwie się wymknął gdy nos w nos spotkał się z porucznikiem który tu także dążył. Rzucił okiem na jego plecy, kółka jeszcze na nich nie było.
Porucznik zdumiał się bardzo.
— Kto cię tu przysłał?
— Kto? nikt, sam przyszedłem.
— Sam? no, djabelski masz nos, ale nie bądź tak bardzo gorliwy, bo i to nic potem. Ponieważeś jednak przyszedł chodź zemną, to ci powiem co masz robić.
Maciéj czuł się sparaliżowanym, trudno mu już teraz było odegrać swą rolę. Przeszli ciemną sień w któréj nikogo nie było, a gdy porucznik przodem przestąpił próg Kuźma z podziwianiem ujrzał na jego plecach duże koło, nieco tylko z pośpiechem i niekształtnie nakreślone, kiedy, i jak, nie mógł odgadnąć.
Kuźma nie wiele słuchał co mu porucznik mówił, oglądał się tylko, patrzał wszystkim po plecach i nie wiedział co począć, widząc coraz tłumniéj napływających robotników. Pomiędzy nimi z wielkiem zdumieniem dostrzegł tego samego blondyna który przed chwilą dawał mu instrukcją, pobiegł więc co najżywiéj ku niemu aby mu swoje
Strona:PL Szpieg.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.