pozamykane, w żadném oknie się nie świeciło, nie było najmniejszego objawu życia do koła. Zdala stojący Presler posłyszał tylko pukanie i policzył ile razy i jak we drzwi uderzono.
— Oho! rzekł w duchu, tu coś jest!!
Ale wnijść za pułkownikiem daléj nie było podobna. Presler przytuliwszy się do parkanu naprzeciw, i obwarowawszy od oczów ludzkich, pozostał na straży. Widział jak kilka jeszcze osób do téj saméj furty w ten sam sposób stukało, potem po kilkogodzinnem oczekiwaniu, dopilnował jak się wszyscy w milczeniu rozeszli, i nie wiedząc jeszcze jaki z téj wiadomości wyciągnie użytek, poniósł się z nią do domu. —
My pójdziemy za pułkownikiem.
Przeszedłszy puste podwórze klasztorne które już dziś straciło charakter jaki dawniéj miało, Zagrzeba sklepionemi drzwiczkami dostał się do dolnéj sali która dawniéj była refektarzem klasztoru. Architektura, spiczaste sklepienia, wązkie okna, framugi przypominały jeszcze dawne jéj przeznaczenie. Dziś był to skład rozmaitych materyałów żelaznych w fabryce potrzebnych. Dziwnie one odbijały w tem miejscu niegdyś dla cichych uczt zakonnych przeznaczoném. Wielka część refektarza nie była zajętą, w swobodniejsze dnie i wieczory mieszczono tu szkółkę rzemieślniczą, były więc ławy, stół i parę skromnych lamp przy ścianach. Gdy pułkownik wszedł, już się tu kilka osób znajdowało. Byli to widocznie ludzie wszyscy średniego stanu, ale różnych zajęć i powołania. Po rysach twarzy poznać było można kilku izraelitów po raz pierwszy dzielących prace i niebezpieczeństwa swych braci. Przynosili oni z sobą do wspólnéj skarbony
Strona:PL Szpieg.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.