Strona:PL Szpieg.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

tancku, tylko kiedy niekiedy, czemś ważniejszem się zabawiać...
— To jużeście coś napatrzyli? spytał Presler.
— Od kilku dni śledzę cicho, szepnął drugi, grube ryby zbierają się tu w jednem miejscu na uboczu, tak że je wszystkie w jeden sak ułowić będzie można.
Tknęło coś Preslera, żeby to nie były czasem też same na które polował.
— A gdzie to? gdzie? spytał.
— Myślisz żem tak głupi i dam ci pieczonego gołąbka do gęby? dosyć ci wiedzieć że sobie wybrali fabrykę, która się o mroku zamyka, budynek pusty, ciemny, trzeba było przypadku, żebym ich tam przydybał...
Z tych słów domyślił się łatwo Presler że oba na jedno wpadli. Zamilkł, dopili kontuszówki mało co mówiąc do siebie, i rozeszli się każdy w swoją stronę.
Noc była wiosenna, jasna, powietrze łagodne, cisza uroczysta, rzekłbyś, że swoim płaszczem okrywała szczęście, tuliła uśpionych snami błogiemi, ale w téj ciszy złowrogiéj, w tym chwilowym rozejmie, dusza czuła przygotowanie do wielkiéj walki. Ani Moskale stojący na straży tego sztucznego spokoju, ani Polacy nie mieli ufności w jutrze, wszystko znamionowało krwawą walkę, straszną burzę, któréj ten pokój wymuszony był przygotowaniem. Presler nie mogąc czy nie chcąc powrócić do domu, powlókł się ulicą głęboko zadumany, bijąc się z samym sobą, czy miał natychmiast z odkrycia swego korzystać, lub czekać jeszcze aby mu się to rozjaśniło. Przychodziły mu zgryzoty sumienia, wątpliwości, wstręty, obawy, ale wkrótce po nich na-