tego człowieka, który zawsze opiły przywlekał się aby swym oddechem zatruwać powietrze tego kąta cichego, — nabawiała ją strachem, obrzydzeniem i dreszczem.
Północ już była wybiła na miejskich zegarach, gdy powolny, ciężki chód dał się słyszeć na wschodach. Preslerowa która tyle razy czuwając oczekiwała męża i syna i umiała rozpoznać ich kroki, wiedziała że to nie był Juljan, który zwykle biegł żywo, cicho, z tą zgrabnością młodzieńczą, która zdaje się nie tykając ziemi, być raczéj lotem niż biegiem. Presler stary po pijanemu bił się w tych ciemnych wschodach dobrze sobie znajomych, przekleństwami sypiąc po drodze. Tą razą był to chód opieszały, wolny, ciężki, przytomnego człowieka, który idąc się ociąga, jakby się do celu dojść obawiał.
Zdziwiła się kobieta, gdy te kroki tak niepodobne do zwykłego chodu jéj męża zbliżyły się do drzwi i Presler wszedł powoli w czapce na oczy nasuniętęj, blady i milczący. Miał on fizjonomią człowieka, który z zimną krwią popełnił wielką zbrodnię i łamał się pod jéj ciężarem, napróżno udając spokojność. Spojrzawszy nań żona, przeraziła się gorzéj niż gdyby był jak zwykle pijanym, oczy jego stojące słupem, usta wykrzywione, dziwnie płaczliwy uśmiech który po nich igrał, głębokie przytem marszczki na czole i drżenie konwulsyjne policzków nie mogły ujść oka biednéj Preslerowéj. Porucznik postąpiwszy kilka kroków
Strona:PL Szpieg.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.