— Tak! wy jesteście oprawcy, oprawcy wszyscy co wam służą, ja stałem się katem ale mi oddacie syna lub... biada wam! biada wam!
To mówiąc podniósł pięść do góry, pan naczelnik pobladł i znowu z urzędnika stał się owym łagodnym wieczornym człowiekiem.
— Cichoż, cicho, moje serce, rzekł, co bo ty tak temi rękami wywijasz? Dajże pokój, upamiętaj się, pomiarkuj!
— Oddacie mi syna? wołał drżącym głosem Presler.
— Ale wszystko się może zrobić, tylko ty z temi rękami daj pokój, nie krzycz, idź, ochłoń, a już tam jakoś późniéj zobaczemy...
Presler nagle z gniewu przeszedł znowu do błagającéj postawy, zaczął go ściskać za nogi i całować.
— Dobroczyńco mój, rzekł, życie za ciebie położę, będę ci służył, stanę się twoim niewolnikiem, uczynisz ze mną co zechcesz, ale na Boga uwolnij mi tylko syna.
— Już tylko cicho, idź idź, rzekł przestraszony naczelnik, zrobi się co będzie można, ale sobie idź... proszę cię... kochanku!
Ale Presler jak przykuty odejść nie mógł, płakał, powtarzał jedne prośby i ledwie z wielkim trudem można go było za drzwi wyprawić.
Naczelnik spotniały jakby wyszedł z łaźni, trzę-
Strona:PL Szpieg.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.