rozkaz odprowadzenia go na ratusz. Na wielkie prośby, po kilku poselstwach w towarzystwie dwóch stróżów został wprowadzony przed oblicze pana naczelnika.
Było ono straszliwie groźne, chmurne, zagniewane. Porucznikowi kazano mówić od progu a pan Radca dla bezpieczeństwa trzymał się w drugim końcu sali, poglądając bojaźliwem okiem na swego podwładnego. Widocznie scena poranna i owa pięść która mu tak blisko oczów mignęła, jeszcze się przypominały. Presler widząc te wszystkie przygotowania stał się bardzo pokornym.
— Panie naczelniku, rzekł, pan mi przyrzekłeś! zlituj się nademną!!
— Wybij ty to sobie z głowy żeby dla twoich pięknych oczu, rzekł surowo naczelnik, rząd miał schwyconego z bronią w ręku buntownika uwolnić. Podziękujesz Panu Bogu jeśli go z drugimi nie powieszą, a o przebaczeniu ani myśleć.
— Aleś mnie pan przyrzekł! przerwał Presler.
— Nic ci nie przyrzekałem, a teraz ci to tylko przyrzec mogę, że jeśli mi się poważysz raz jeszcze przyjść z temi piskami i czas zajmować to cię każę tam zasadzić zkąd niełatwo wyliziesz...
Groźba ta podziałała widać na Preslera, całą jego nadzieją były własne starania, zląkł się aby go nie zaaresztowano. Naczelnik, który w téj chwili na niego spojrzał, postrzegł na bladéj twarzy dwa
Strona:PL Szpieg.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.