Strona:PL Szpieg.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trucizny? spytał po chwili wpatrując się w nią, tobie? na co??
— Na co? Ja ci powiedzieć nie mogę, ale ci przysięgam, zaręczam, zaklinam się na miłość naszą, że ona dla mego wybawienia jest potrzebna!
— Dla twego wybawienia? cóż ci grozi?
— Ale ja ci nic mówić nie mogę! Czy znasz mnie? Czy mi wierzysz??
— Znam cię i wierzę ci, mój aniele drogi, ale i ty powinnaś mnie znać, powinnabyś mi wierzyć! Na cóż te między nami tajemnice?
Dziewcze mocno się zafrasowało, ale Kaźmierz skłopotany tak nalegał, że mu w końcu wyznać musiała wszystko.
— Ojciec prowadzi mnie z sobą do jakiegoś jenerała, ty znasz tych okrutników, cóż u nich może prośba takiéj biednéj jak ja dziewczyny? Ojciec ma słuszność że mnie chce dla ocalenia Julka poświęcić, oswobodzę go, ale tego niegodziwca którego mój uśmiech przekupi, struć muszę, aby ręka jego mojéj dłoni dotknąć nie śmiała.
Kaźmierz widząc zapał, z jakim to mówiła, zbladł ale ukląkł przed nią, tak go tym heroizmem uniosła. Korzystając z jego wzruszenia Rózia gwałtownie domagała się trucizny. Jakże ją było powierzyć w ręce tego piętnastoletniego dziecięcia, oszalałego bólem prawie do rozpaczy! Mogła jéj użyć w chwili jakiéjś obawy bezprzyczynnéj prze-