stnika, który wręcz prośbie mojéj odmówił, zastałem w domu u siebie moskala który córkę moją napadł. Miałem go już w moich rękach, wyrwał mi się, ale nie on, to drugi odpokutować musi...
Długo tak jeszcze mówili z Kuźmą, aż się on dobrze przekonał o usposobieniu Preslera i szepnął mu nareszcie:
— Żal mi cię mój bracie, ale może jest jeszcze jeden ratunek. Udawałeś się do moskali, gdybyś sprobował uciec się do towarzyszów swego syna? do naszych? Przecież ich wszystkich razem nie wybrano!
— Tak! odrzekł smutnie Presler, jakże ja tam oczy przed nimi pokażę? oni pomyśią żem przyszedł ich zdradzić, że wydam ich aby ocalić syna. Znają oni mnie i wiedzą kto jestem, stryczek, nie pomoc gotują dla mnie!
— Nie znasz ich, rzekł Kuźma, który się poczciwie po polsku i nieostrożnie po polsku z pełności serca wygadywał — litościwi to ludzie, choć nieraz muszą na śmierć osądzić i porwać się na życie. Jam prosty człowiek i dobrze tych rzeczy nie rozumiem, aleć kiedy wolno moskalom bez sądu, bez prawa, bez obrony zabijać, wieszać i strzelać, czyżby nam nie godziło się bronić? Krzyczą że nasi zabijają po ulicach, niechże policzą ileśmy a ilu oni zabili? Nie obawiaj się, dodał Kuźma, a zresztą cóż masz do stracenia?
Strona:PL Szpieg.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.