Presler któremu ta myśl utkwiła w głowie szepnął późniéj na ucho:
— Zlituj się! jeżeli możesz, ratuj ty mnie!
— Siedź tu i nie ruszaj z miejsca, rzekł stolarz, ja zaraz powrócę.
Jakoż wybiegł natychmiast, a Preslerowi ten czas oczekiwania wydał się niezmiernie długim.
Nakoniec Kuźma powrócił, ale jakoś smutny i twarzą nie wiele dający nadziei.
— A cóż? spytał Presler.
— Chodź waćpan zemną... zobaczymy...
Nic nie mówiąc poszli oba, Kuźma wiódł go małemi uliczkami w głąb Starego miasta, potem grubą chustką oczy mu zawiązał i znowu prowadził jakby naumyślnie kręcąc w prawo i w lewo, aby porucznik nie domyślił się, dokąd idzie. Noc była ciemna, Presler o czem innem myślał, a nadzwyczajne te ostrożności wcale go nie zdziwiły. Po długich zwrotach w ulicach poczuł Presler, że weszli do jakiegoś gmachu, że otwierano kilkoro drzwi, potem zstępować było trzeba w dół po wschodach, a gdy mu oczy odsłonięto, ujrzał się w jakimś lochu bez okien ze ścianami nagiemi w głębi mającym wielkie drzwi żelazne. — W pośrodku był prosty stolik zarzucony papierami, przy nim siedziało trzech młodych ludzi. —
Wszystkich oczy utkwione były w Preslera, który stał drżący jak winowajca przed sądem. Je-
Strona:PL Szpieg.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.