trzał on na Warszawę i łza kręciła mu się pod zczerniałą od płaczu powieką... tam! tam, zostawiał starą matkę, kalekę ojca, i ją... tę którą ukochał, a któréj niewolno było nawet przyjść go białą chustką zdaleka pożegnać. Wczoraj uścisnął raz ostatni rodziców, a jéj... bojąc się wymienić imienia nawet — bądź zdrowa, cichego przesłać nie śmiał. I patrzał, patrzał ku niéj, w tę stronę gdzie ona może płakała ukryta, i pytał co mu los przeznacza... kiedyż czy nigdy? — Na zawsze! jak żelazny sztylet rozdzierało mu piersi... na zawsze! na zawsze, straszny wyraz, który mieści w sobie treść całą ludzkiego żywota. —
Po nim podstarzały już mężczyzna, ojciec rodziny, wlókł się z kaszlem w piersi oznajmującym że nie zajdzie daleko, ale z milczącą rezygnacyą; za rzędem żołnierzy stała zapłakana jego żona, dwoje dziatek wyciągając do niego rączki drobne, niemowlę podnosiła do góry, aby i ono pożegnało ojca. — On patrzał na nich i myślał ile to mogił otworzy się, aby tyle rozpaczy pochłonąć... nie miał już żadnéj nadziei prócz śmierci... niedostatek, sieroctwo, nędza, upokorzenie, a potem grób i cisza... Nie miał ich siły żegnać, ale patrzał, patrzał, aby ten obraz wybił się i wypiętnował w sercu, i powtórzył z ostatniem jego uderzeniem jeszcze...
Za nim maleńkie chłopię, co jeszcze szkoły nie skończyło, nie zaczęło życia, już rozpoczynało nową szkołę nieszczęścia i pierwszy żywot boleści...
Strona:PL Szpieg.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.