Od téj sztaby żelaznéj oczy biednych skazanych odwracały się szukając w tłumie znajomych twarzy, a gdy ich nie znalazły, poiły się goryczą przypuszczeń, przeczuć, obawy... Nie jeden pomyślał że o nim już zapomniano, drugiemu śmierć i choroba snuły się po głowie. Ci co ujrzeli znajome twarze szarpali swój łańcuch aby się raz jeszcze ku nim przybliżyć, choć posłyszeć głos ukochany, aby jego dźwięk został w uszach i sercu, i brzmiał w téj długiéj ciszy grobowéj, przypomnieniem dni jaśniejszych. —
Z za szeregów głośne płacze i rzucane pospiesznie słowa leciały ku uszom więźniów spragnionych... dowiadywali się z nich o wielu wypadkach, których cisza cytadeli odgłosu do nich nie dopuściła...
— A brat?
— Uwięziony...
— A mąż twój?
— Zesłany...
— A ojciec wasz...
— Zabity...
— A ona?
— Siedzi zamknięta...
— A przyjaciel nasz...
— Umarł i pochować go nie było wolno we dnie, poprowadziliśmy go nocą na Powązki...
Przy księdzu i starcu stał Juljan, blady, wymęczony, zmieniony nie do poznania, ale z wyrazem męztwa na twarzy, którem wszystko zwyciężył. Widać było że wśród cierpień nie ugiął się
Strona:PL Szpieg.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.