upaść, ale Bóg go wspiera. Chwyta oburącz szyję swego bieguna. Jeśli poganin ponowi cios, szlachetny wassal polegnie. Karol francuski przybywa, on go wspomoże.
Diuk Naim jest w wielkiej niedoli. A poganin gotuje się ugodzić go znowu. Karol powiada mu: „Ladaco, na swoje nieszczęście porwałeś się na niego!“ I mężnie naciera nań. Kruszy tarczę poganina, miażdży mu ją o serce. Rozdziera pancerz na piersi i kładzie go trupem: siodło zostaje próżne.
Karol, wielki król, pełen jest boleści, kiedy widzi przed sobą rannego Naima, i jasną krew która ścieka na zieloną murawę. Pochylony nad nim, powiada: „Miły panie Naimie, jedź przy moim boku. Zginął ladaco, który na ciebie nastawał; na ten raz wbiłem mu w ciało mą włócznię“. Diuk odpowiada: „Panie, polegam na tobie; jeśli wyżyję, nie stracisz na tem“. Potem, w miłości i wierze, jadą obok siebie, z nimi dwadzieścia tysięcy Francuzów; niemasz jednego, któryby nie walił i nie kosił.
Emir jedzie polem. Uderzy hrabiego Gwinemana. Miażdży mu białą tarcz o serce, rozdziera mu kolczugę, otwiera na dwoje pierś i wali go trupem z rączego konia. Potem zabił Gebwina i Loranta, i Ryszarda Starego, pana Normanów. Poganie krzyczą: „Szacowny wart jest swojej ceny. Bijcie, poganie, mamy obrońcę!“.
Pięknie jest widzieć rycerzy arabskich i ocyjańskich i owych z Argojli i z Bakli, jak walą swemi włóczniami. Z drugiej strony