Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński-Słówka 126.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zajął pod latarnią dogodną pozycyę,
Zwraca do dziewczęcia grzeczną propozycyę,
Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać,
Tak ci go „zwołała“ że psia jego mać!...

Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki,
Pannę Salczę z Ryfczą, polskie midinetki;
Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż
Cóż, kiedy tapen ja, aber sztyken nysz!

Ulice już puste, więc z resztką nadziei,
Pospiesza co żywo na dworzec kolei.
Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch:
Cholera nie miasto, powiada nasz zuch;

Podsuwa się chyłkiem do jakiejś kobity,
Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty
Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz:
Katolickich dziewcząt tknąć się ani waż!

Dobryś, mówi sobie, djabli wzięli randkę,
Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę?
Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt,
Pójdę do teatru na ostatni akt.

Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje,
Widywał w teatrach lekkie obyczaje,
Zatem zakupiwszy cukrów cały stos
Śmiało za kulisy idzie wściubić nos.