świadectw, odpowiadają nasi uczeni: „To niemożliwe! Napięcie religijne Towiańskiego, świętość jego, są dostatecznem odparciem takich posądzeń“. Zdaje mi się, że to jest bardzo naiwne rozumowanie. Trzebaby mieć bardzo banalne pojęcia o istocie mistycyzmu, aby nie pojmować, jak bardzo może on stapiać w sobie różne elementy. Kto patrzył zbliska na Przybyszewskiego, ten mógł śledzić, jak, na przestrzeni lat, z wiekiem, „czarna magja“ przechodziła u niego w białą: jak różnokształtne cienie mógł rzucać ten szczery niewątpliwie płomień ducha religijnego palący się w nim całe życie. Zbożny staruszek, któregośmy znali w Warszawie, czyż zniweczył rzeczywistość jego okresu berlińskiego? Kto, przed ćwierć wiekiem, patrzał na działalność Wincentego Lutosławskiego w Krakowie, mógł obserwować jak nawet ruchy „czystościowe“ mogą być maskaradą erotyzmu. A wreszcie fenomen marjawityzmu, na który patrzymy współcześnie, też pozwala nieco zapuścić wzrok w tajnie nowo tworzących się wiar, i ukazuje, ile i jak różnych może w nie wchodzić elementów.
Klepie się z powodu Towiańskiego o „psychologji świętości“; to samo klepało się z powodu matki Makryny Mieczysławskiej; i cóż się okazało? Wystarczy potknąć się o fakt, aby wykoleić się na tej „szosie“. A wciskanie towianizmu — przynajmniej w pewnej jego fazie — w ramy zdawkowej „moralności“ wydaje mi się takim samym fałszem, jak forsowne „godzenie“ z katolicyzmem tego człowieka, który jeszcze w r. 1870 na zebraniu „sług sprawy Bożej“ mówił: „Złe Kościoła obecnego dochodzi już do ostatniego kresu swego... wielki grzech, noszący
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
105