Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

nie towianizmem Adama, i jego w nim, mimo zerwania z Mistrzem, upartą wytrwałość? Ale to już są tajemnice spowiedzi Adama przed księdzem Jełowickim, owej siedmiogodzinnej spowiedzi, w czasie której „ryczał tak, że w całym gmachu słychać było“, — opowiada Krasiński... I czy wówczas ta cudna pieśń Adama, uderzająca w tryumfalny akord szczęścia — „Słowiczku mój, a leć, a piej“ — i niosąca dawidzki hymn upojenia, nie miałaby dla nas jeszcze innego niż dotychczas tonu? tego, który w dwa lata później zadźwięczy u Krasińskiego w Przedświcie?
„O małżeństwie taka nauka, że tam tylko jest prawdziwe, gdzie jeden w drugim potrafił ducha obudzić, — i to dopiero Sakrament“, — tak streszcza zasady towianizmu Krasiński w liście do Delfiny. A czytajmy owe ponure „Służby nad Celiną“, jakie odprawia nad Mickiewiczową Mistrz, i starajmy się — co nie jest łatwe — przetłumaczyć je na ludzki język; czytajmy w rękopisach rapperswylskich morały, jakiemi gnębi Celinę Karolina Towiańska...
Będę miał jeszcze sposobność powrócić do tej materji. I to, co powiedziałem, wystarczy zapewne, aby ściągnąć gromy na moją biedną głowę. Zapewne, to jest sfera hipotez, których może nigdy nie uda się sprawdzić; ale czyż to okrojenie tak bogatej rzeczywistości, jakiego się dopuszczają na owej epoce i na jej dziwach nasi „bronzownicy“, nie zostawia pola nawet najśmielszym hipotezom?
Tak, moi panowie, niema rady: trzeba zjechać z „szosy“ i zapuścić się w gąszcz...



116