tnej — jest to to właśnie... ciepło, którem to słowem wiodłem myśl Pańską prawie spirytystycznie z dalekiej Bydgoszczy w Warszawie. Co powiedzieć mogę — powiedziałem. Ale na tem już koniec. W tej materji więcej pisać nie chcę — aż przyjdzie kiedyś w niedalekiej przyszłości sposobny może po temu czas... Dla samej istoty rzeczy może to i będzie bez istotnego znaczenia, tembardzie, że od... ciepła — do gorąca il n‘y a qu‘un pas, a pomimo tych szczegółów — zapewniam — Mickiewicz pozostanie jak dotąd świetlanym, najczystszym duchem naszej zbiorowości, a tylko złamanym przez warunki życia ówczesnego, stąd — jako człowiek i jako twórca najwyższej litości godnym. W tem samem co dziś świetle pozostanie i Towiański, a pozatem — — — warchoły i profitanci (byli i tacy) są zawsze i wszędzie — tembardziej w promieniach wielkiego człowieka czy wielkiej idei — zupełnie podobnie jak ćmy. Historja się powtarza — toż nie inaczej jest dzisiaj, ale to zawiodłoby nas za daleko w materji, która właściwie nie należałaby do osnowy tego listu...
Znowu tedy natykamy się na rękę Władysława Mickiewicza. Jako syn, powtarzam, był w swoim prawie i nie myślę go o to winić; nieporozumienie w tem, że ten syn — skądinąd ogromnych zasług — zaciążył przez te pół wieku nad całym stosunkiem naszej nauki do Mickiewicza. Umałoletnił ją.
W końcu trzeba mi zanotować informacje, jakie otrzymałem niespodzianie w kwestji drugiej części pamiętników Zofji Szymanowskiej. Miały się one znajdować w Krakowie, w Bibljotece Jagiellońskiej, opieczęto-