Poprzednie moje rozważania wywołały dość żywe poruszenie, żywsze w każdym razie niżby można sądzić z drukowanych o nich enuncjacyj. Bo u nas oddawna zakorzeniły się — zwłaszcza gdy chodzi o naszych wielkich — tradycje podwójnej wiedzy: jedna ustna, druga pisana. To co uczeni lub literaci mówią między sobą, często niema nic wspólnego z tem co w danej sprawie piszą. Miejmy nadzieję, że ten stan, wynikły z anormalnych warunków naszego niedawnego życia, zmieni się; bo zdrowe to nie jest. Na dłuższy dystans wywarło to skutki dość opłakane; ciągła nauka „dla pokrzepienia serc“, dla zbudowania młodzieży, znudziła wszystkich, nawet jej producentów. Zdarza się, że zaczynają nienawidzić swoich bożyszczów, znudzeni tem co o nich klepią, dławieni tem czego o nich nie mogą powiedzieć a nie umiejąc „scałkować“ wszystkiego. Bo zważmy ten okrutny paradoks: ci, którzy najgorliwiej odlewają posągi z bronzu, ci właśnie posiadają zazwyczaj w ręku wszystkie dokumenty, przekonywające ich, jak dalece bohater ich odległy bywał od tego co zeń robią, jak bardzo był inny i —