sławski[1], którego osobistość i akcja są poniekąd nawiązaniem do towiańszczyzny i t. d. Ta epoka poddała nauce o Towiańskim nowy ton, wedle którego zaczęto grać we wszystkie dudki. Trąci to wręcz rodzajem kanonizacji; przyjęte jest obecnie w nauce mówić o mistrzu Andrzeju z pobożnem skupieniem, rozprawia się z jego powodu o „psychologji świętości“. Otóż, aby kanonizacja była ważna, brak jej pewnej formalności, której surowo przestrzega Watykan; mianowicie, przed każdą kanonizacją przychodzi tam z urzędu do głosu t. zw. advocatus diaboli. Ten „adwokat djabła“ ma prawo dawać folgę wszystkim wątpliwościom, wyciągać przeciw kandydatowi na świętego najgorsze podejrzenia, i dopiero jeżeli nowy świątek wszystkie zarzuty przebędzie zwycięsko, wówczas można myśleć o dalszej procedurze kanonizacji. Taki adwokat djabelski tutaj oddawna nie miał głosu. Przeciwnie, obrano dziwny system. Nie mamy ani jednej historji Towiańskiego (zwłaszcza z przed-paryskiego okresu) opartej na dokumentach; wszystko jest powtarzaniem tych samych powiastek, które przeważnie on sam opowiadał swoim uczniom, a ci podali potomności.
- ↑ W samopoczuciu swojej misji idzie prof. Lutosławski jeszcze dalej. W Ostatniem słowie autora („Nieśmiertelność duszy“, 1925) proponuje stworzenie „kuźnicy wychowania narodowego“ w razie „jeśli się znajdzie bezdzietny zamożny ziemianin, coby zechciał ofiarować swój majątek na ten cel“. „Dla takiej kuźnicy (pisze Lutosławski) w każdej chwili gotów jestem opuścić katedrę uniwersytecką i nawet przedłużyć termin obecnego wcielenia na czas nieograniczony, wyrzekając się wiekuistej szczęśliwości w bezcielesnym bycie, do której oddawna tęsknię“...