Po załatwieniu interesów familijnych ta nieporównana matka niebawem rozpoczęła udzielanie lekcji; odnowiła niektóre dawniejsze stosunki i wkrótce zyskała wziętość pierwszą. — Bracia matki nalegali by zaniechała swego zamiaru, zapewniając iż zajmą się naszą przyszłością; ale ona nie przyjęła tej ich ofiary, odpowiadając że, póki jej sił starczy, pełnić chce obowiązki swoje, — a że najpierwszym obowiązkiem matki jest los dzieciom zapewnić, ona pracować będzie aby im, o ile możności, staranne dać wychowanie. I święcie tego dopełniała, póki mogła; — pamiętam, gdy nieraz w słotę wieczorem wracała do domu, — wtedy, posiliwszy się filiżanką kawy, siadała przed kominkiem — siedziała w milczeniu, — dumając wpatrzona w tlące ognisko, aż najczęściej zadrzemała, zwyciężona całodziennym trudem. Ta chwila wieczorna była dla niej, jak mawiała sama, jedyną nagrodą po pracy, jedyną rozkoszą! a tymczasem my, jej dzieci, miałyśmy guwernantkę w domu i dochodzących nauczycieli. — Przez trzy czy cztery lata matka moja prowadziła tak mozolne życie — i dopiero gdy zdrowie jej chwiać się zaczęło, ustąpiła naleganiom braci, przestając dalej pracować; — odtąd wujowie zajęli się nami, i łożyli wiele na nasze wychowanie; wuj Jan objął kierunek nauk naszych, a koszta edukacji ponosili wspólnie trzej moi wujowie, z których dwaj byli nieżonaci, a jeden wdowiec bezdzietny; najstarszy z braci był też owdowiał, ale miał córkę, której wychowaniem zajmował się z całem ojcowskiem czuciem. — Na tem zakończę wzmiankę o rodzinie matki mojej; powiedziałam w tym przedmiocie tyle tylko, ile powiedzieć się dało bez odbieżenia zbytecznie od głównej w tem piśmie myśli. — Gdybym wszystko, co mi czucie moje wskazuje, wypisać miała, nie starczyłoby księgi na to. Odkąd byłam w stanie rozumieć podobne rzeczy, matka nie przestawała mówić mi o rodzinie swojej, mianowicie o braciach; opisywała mi wielokrotnie koleje, jakie przebyli zanim doszli do obecnego stanowiska, a każde opowiadanie podobne kończyła uwagą, iż z tego my (jej dzieci) winniśmy brać dla siebie przykład, — że tutaj żywy mamy dowód, ile człowiek z silną wolą a dążnościami szlachetnemi dokazać potrafi; że zresztą przyszłość nasza również od nas samych zależy — bo majątku nie mamy, nauki zaś z wujów łaski pobieramy, tem więc
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.
209