tania. — Słowem, nasza przyjaźń skończyła się już wtedy, i gdybym była mogła iść za uczuciem naówczas doznawanem, byłabym całkiem z nią zerwała. Wolałabym była wcale jej nie widywać, niżeli odegrywać komedję przed światem; ale, tak jak w ważniejszych tak i w drobnych okolicznościach, trzeba nieraz zachowywać względy pewne. Matka moja, z właściwym sobie taktem postępując, nie chciała zupełnego z naszej strony zerwania, przez wzgląd na stosunki familijne z rodziną ojca, z którą wprawdzie nigdy nie była na stopie braterstwa, tylko zachowywała konieczne formy towarzyskie, a to jedynie przez pamięć na męża swego; zasady i wyobrażenia Matki mojej niedozwoliły jej zbliżenia z ludźmi, których celem życia jedynym był materjalnie świetny byt; przecież ojciec mój miał się zupełnie różnie od reszty rodziny — i rodzice mojej przyjaciółki mieli wiele dobroci serca — to sprawiło, że mama zachowała z nimi bliższe stosunki. — Postępowanie obecne kuzynki wcale matki mojej nie zadziwiło; ona odkryła była w niej od dziecka zaród egoizmu i materjalizmu, dlatego nierada była z mojego w kuzynce zaufania. Zrozumiałam to późno, ale tem silniej uczułam.
Dzień zaślubin kuzynki był dniem bardzo dla mnie przykrym. Przeświadczenie o zerwaniu przyjaźni naszej nie było jedynym do tego powodem. Dostrzegłam udanie w dawnej przyjaciółce mojej; okazywała ona tego dnia więcej serdeczności względem mnie, odosabniała się chwilami ze mną, ażeby mówić o przeszłości naszej, przypominała różne drobne okoliczności dotyczące historji naszej przyjaźni; — temi wspomnieniami poruszała słabą stronę, nie całkiem jeszcze w sercu mojem zerwaną. Na chwilę zapomniałam o wszystkiem, co niedawno zaszło między nami; — nie pomnąc też i na siebie, cieszyłam się myślą, że przyjaciółka w zamęściu szczęście znajdzie, że marzenia jej urzeczywistnione będą. Powiedziałam jej szczerze co myślałam; — na to ona: „A przecież ty nie wierzysz w to szczęście? — Ja w żadne nie wierzę, ale cieszyć się potrafię szczęściem tych, których kocham. — Może też, przypatrzywszy się mojemu, zmienisz zdanie o szczęściu, bo wszak będziemy się widywały, i często — tak jak dawniej?“ Ostatnie te słowa, wymówione z dziwnym przyciskiem, uderzyły mnie niemile; przy-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.
228