Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

pomnąc na przestrogę drezdeńskiego profesora; ten był mi jeszcze zalecił szukać wzorów w naturze jedynie; był on ze mną tę metodę przyjął od początku dawania mi lekcji; jedną tylko głowę kazawszy mi skopjować (a przy pierwszym moim nauczycielu byłam skopjowała trzy głowy) następnie dał mi malować głowy z natury; i zrobiłam przy nim pięć portretów, to jest głów naturalnej wielkości; — oto cały ówczesny mój kurs malarstwa, po którym miałam dalej pracować o własnych siłach: było to za wcześnie, zwłaszcza w kraju, gdzie żadnego wogóle pojęcia o sztuce niema, żadnych by najmniejszych zbiorów otwartych dla użytku kształcących się w sztuce. Zrazu nie uczułam tej trudności, wzięłam się odważnie do pracy; ale wkrótce opadły mi ręce; samo oświecanie modelów moich (a brałam je pomiędzy znajomymi moimi) wprawiało mię w wielki kłopot; wymalowawszy kilka głów, dostrzegłam sama jakąś jednostajność w pozycjach i sposobie oświecenia tych głów, a gdy chciałam większe robić portrety, nie potrafiłam wcale poradzić sobie w wyborem ubiorów tak co do kolorów jak i układu draperji. W tym czasie doznałam nowego wstrząśnienia moralnego; byłato klęska ogólna dla narodu polskiego — rzeź galicyjska; uczułam głęboko to niewytłomaczone wówczas dla mnie nieszczęście; ale więcej jeszcze ucierpiałam, gdy następnie u nas w Warszawie dwoje młodych ludzi zostali skazani na śmierć i haniebnie powieszeni[1]. Nie znałam ich, ale ogólnie twierdzono, że ci dwaj młodzieńcy do żadnego spisku nie należeli, tylko że podczas ruchu krakowskiego, byli gdzieś blisko granicy, porwano ich z pośród rodzin gdzie wakacje przepędzali, i niebawem skazano i powieszono na postrach innym. Ani opisać potrafię okropnego uczucia, jakiego doznałam w dniu tego nowego męczeństwa ludu polskiego, bo w osobach dwóch niewinnych młodzieńców męczono duszę narodu; — pamiętam i dotąd czuję ból, jaki mię przejął na odgłos bębnów ogłaszających godzinę egzekucji; chciałabym była schować się pod ziemię by nie słyszeć — uciec gdzieś na koniec świata aby nie oddychać tem samem co kaci nasi powietrzem; — była to chwila, w której pewnie bliska byłam warjacji. Po tym

  1. Żarski i Kociszewski.
234