cować dalej o własnych tylko siłach. I znów na chwilę odeszła mię odwaga; zdało mi się że daremne będą moje usiłowania — że nigdy nie dojdę do malowania obrazów treści narodowo-symbolicznej, bo tak sobie marzyłam o przyszłości mojej artystycznej od chwili gdy w tym zawodzie służyć postanowiłam sprawie narodowej. To moje powtórne zniechęcenie zwalczone tym razem zostało wpływem zewnętrznym. Przez zaznajomienie się moje z trzema artystami pierwszego rzędu w Warszawie, a po części też przez roboty moje tu i owdzie widziane, i zaczęto po Warszawie mówić cokolwiek o moim talencie; zdarzyło się nawet że zgłaszano się do nas by żądać malowania portretów. Te okoliczności stały mi się bodźcem do wytrwania w przedsięwzięciu; jednak dodać muszę, że bynajmniej stąd we mnie pycha nie powstała; owszem uczułam odtąd jakby pewną odpowiedzialność na mnie ciążącą. Zrozumiałam, że poczynając dla ogółu, muszę zyskać uznanie u ogółu, a czułam też jak mało umiałam jeszcze i jak mi trudno będzie postępować dalej. Roboty żadnej nie podjęłam się; mama nie wiedziała nic o mojem postanowieniu oddania się sztuce; a że położenie nasze majątkowe, po kilku spadkach odebranych, zapewniało nam utrzymanie bardzo przyzwoite, nie myślała mama o żadnym dla córek swoich zawodzie; nie chciała więc, bym z talentu mego inaczej jak dla własnego wykształcenia korzystała. Co do mnie wyznać muszę iż pomimo dążeń moich artystycznych, ani pomyślałam, by kiedykolwiek sprzedawać moje obrazy; przeciwnie, wstręt miałam do tego; zdało mi się to poniżeniem sztuki i czucia artysty, by za pracę z tak świętego idącą źródła, odbierać zapłatę, i mimowolnie utworzyłam sobie jakieś odrębne stanowisko w świecie. Odtąd z usilnością pracować zaczęłam. Chcąc od portretów przejść do malowania całych postaci, poznałam, że prócz głowy nie potrafię wcale rysować. Wystarałam się o parę gipsów rąk i nóg; jeden ze znajomych mi artystów, zobaczywszy te moje studja, powiedział mi, że to nie dostateczne, że on mi pożyczy niektóre studja swoje z natury robione dla kopjowania; były to anatomje i rysunki nagich postaci. Pierwsze kopjowałam, ale drugie odłożyłam na bok, nie mogąc przemóc jakiegoś uczucia wstydu, zwłaszcza gdy pomyślałam, że ten który mi pożyczył owe rysunki, zechce widzieć moje kopje; więc nieba-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.
237