Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

wem zwróciłam mu jego studja. W ten sposób, pracowałam kilka miesięcy, malując dalej portrety coraz większe, to naprzemian rysując z gipsu. Zaczęłam widoczne robić postępy; zauważyłam to szczególniej, czując iż większej nabierałam śmiałości w sposobie malowania. Już cieszyłam się temi skutkami usilności mojej, już zaczęłam godzić się z życiem, gdy nowy a okropny cios zagroził mi. Nieoceniona matka moja zaczęła chorować. Zrazu zdawało się, że to małoznacząca słabość — przynajmniej mama okazywała spokojność; ta niezrównana matka chciała póki mogła dzieciom swoim oszczędzić niepokoju; ale gdy cierpienia wracały coraz częściej i coraz dłużej trwały, musiała rozpocząć kurację. Wkrótce potem położyła się do łóżka, by z niego więcej nie wstać. Choroba drogiej matki mojej trwała rok przeszło. Ten przeciąg czasu najokropniejszą dotąd dla mnie w życiu jest epoką; patrząc na cierpienia matki (chociaż znosiła je z cierpliwością męczennicy), widząc ją niknącą w oczach moich, gdy nie mogłam ulgi jej przynieść, zaznałam co to rozpacz; były chwile że złorzeczyłam Temu co stworzył świat i mnie dał życie; nanowo i więcej niżeli przedtem wzgardziłam wszelkim objawem życia, czynu. Biedna niezrównana matka moja pomimo swoich cierpień baczne miała oko na wszystko co się jej dzieci dotyczyło; zwłaszcza też na mnie uwagę zwracała, znała już usposobienie moje umysłowe. Raz, w jednej z rzadkich chwil ulgi, zawołała mnie do siebie i zaczęła badać mnie mówiąc że znów dostrzega nową we mnie zmianę; że uważa iż zaniedbuję zwykłe moje zatrudnienie; nawet malarstwo zdaje się już minie nie zajmować. Na to ja niebacznie odpowiedziałam z goryczą, jaka wtedy moją duszę przepełniała: „i na cóż to wszystko się przyda — rzekłam — wszystko na świecie jest komedją“. Wtedy biedna matka w jakiemś gorączkowem uniesieniu za tę odpowiedź uderzyła mnie. „O, mamo, — wykrzyknęłam, — i ty się ze mną tak obchodzisz, a mnie już życie niemiłe“. I wyszłam z jej pokoju; po krótkiej chwili nieszczęsna matka zwlokła się z łóżka, przyszła do mnie, gdzie malowałam jedynie ze zwyczaju. Tutaj miałyśmy rozmowę długą a bolesną; matka droga zrazu starała się przelać we mnie jakąś nadzieję szczęścia w przyszłości — szczęścia! — gdy czuła dobrze, iż mię niezadługo sierotą zostawi! — gdy jednak dostrzegła, że te

238