W przedmowie mojej do Dzieł Mickiewicza zaznaczyłem przyczyny, dla których Mickiewicz nigdy prawie nie należał u nas do „normalnej“ historji literatury, a przynajmniej był w niej na odrębnych prawach. Jest to zupełnie zrozumiałe. „Trzeba było z Mickiewicza czynić świętego, to było w interesie narodu“, tak ujęto tę rzecz w toku świeżej dyskusji. W poprzednim artykule stwierdziłem z kolei reakcję, jaką wywołała ta moja przedmowa, oraz sprzeciwy, jakie padły z wielu i tak różnych obozów literackich. „Mickiewicz powinien pozostać dla nas posągiem z bronzu“, orzeczono. Bardzo pięknie. Równocześnie jednak legjon uczonych prowadzi drobiazgowe badania nad Mickiewiczem, szpera za najmniejszym strzępem dokumentu, etc. Jak pogodzić jedno z drugiem, jak połączyć bronz z życiem, świętość ze swobodą badań i prawem krytyki? „Naród ubóstwił Mickiewicza... Nie można Mickiewicza jako człowieka brać pod mikroskop... Są ludzie, których czcimy, chociaż nie