tymczasową dla siebie pracownię, co też uczyniłam i niebawem rozpoczęłam nauką.
Drezno jest miasto niewielkie, ale ma rozległe przedmieście; ja mieszkałam na tak zwanem Neu-Stadt za rzeką; codzienne przez most tam i napowrót chodzenie byłoby w lecie przyjemnym spacerem, ale w zimie nietylko przyjemnością nie było, ale często wielką przykrością: wichry, zamiecie śniegu nieraz mię tam do kości przejmowały, ja przecież nie opuszczałam moich naukowych wędrówek, a ufna w niezachwiane dotąd zdrowie moje, ani zważałam na uwagi niektórych znajomych, bym mieszkanie zmieniła. Między innymi profesor mój bardzo mi to doradzał, mówiąc iż, prędzej czy później, uczuję skutki tych spacerów zimowych przez rzekę, że wielu stąd nabywa reumatyzmów lub febry; pomimo to, ja swoim trybem dalej żyłam, a nietylko przez ufność w zdrowie moje, ale że na zapytanie moje w tym względzie, zrobione okolicznie, bez wymienienia nikogo, pani T. odpowiedziała, iż to są czyste uprzedzenia, że ona z dziećmi od lat kilku tutaj mieszka, przez most zimą i latem często chodzi, i nigdy oni wszyscy tak zdrowi jak przez ten czas nie byli. To zapewnienie pani T. utwierdziło mię w mojem przekonaniu, bo ufałam jej szczerości i życzliwości dla mnie. Po paru miesiącach, ni stąd ni zowąd zaczęłam się czuć jakaś niezdrowa, wkrótce dostałam febry, wtedy pomyślałam, że słusznie mię ostrzegano — ale pani T., jakby odgadując myśl moją, odezwała się przy wezwanym doktorze, iż ja nazbyt pracuję, że się wysilam dla nauki, na co doktór powiedział, że to bardzo mogło przyczynić się do rozwinięcia febry, której zarody jednak już od kilku miesięcy istnieć musiały; — i tak, pani T. poparła zdanie doktora, wmówiła we mnie ten głównie a nie inny powód mojej słabości.
Koniec końcem, doktór wzbronił mi wychodzić, a mianowicie za rzekę, póki wiosna się nie ustali, tym sposobem straciłam parę miesięcy czasu. Pracowałam wprawdzie w domu, ale ta praca, bez pomocy profesora, naówczas jeszcze nie na wiele się przydała. Znajomi moi drezdeńscy, t. j. parę rodzin polskich, odwiedzali mię przez czas słabości; wszyscy wtedy szczególniej chórem powtórzyli dawniejsze rady; co więcej, rozpytawszy się mnie
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.
250