z głową wzniesioną i zwróconą ku Adamowi — ja obok Lenartowicza siedziałam na krześle a wprost Adama, na niego też patrząc; Adam zwrócony do Lenartowicza mówił: „byłoby wiele do pisania o tych ostatnich chwilach, o myślach moich“ — a mówiąc to, zdawał się mocno wzruszony i łzy miał w oczach — po chwili mówił dalej, ale co, nie zapamiętałam, tylko zauważałam, że wspomniał o swoim kałamarzu; Lenartowicz, jakby odpowiadając Adamowi, powiada: „ja nieraz myślałem o tem, ale to trudno, niepodobna teraz...“ Adam z gniewem przerywa: „niepodobna, niepodobna to trzeba koniecznie“ — tutaj L. powstał i pocałował Adama w twarz — Adam nagle poczerwieniał i zrobił jakiś ruch nieukontentowania, jakby odsuwając się od Lenartowicza — ale ten ujął go za rękę obiema rękami, i siadając złożył rękę Adama na swoich kolanach, zawsze ją trzymając; ja patrzałam na to wszystko w milczeniu, ale w duchu ganiąc Lenartowicza za jego odpowiedź i za całe znalezienie się — zaledwie to pomyślałam, Adam zwrócił na mnie oczy, i z twarzą dziwnie rozjaśnioną i z tą rubaszną wesołością, z jaką zwykł był czego żądać w zaufaniu, powiada do mnie: „Ot ja ciebie proszę Panno Zofjo niechaj to...“ w tem ktoś z obecnych, których zawsze nie widzę, niby brat mój, woła na mnie: „chodź, pójdziemy na grób..“ i dodaje czyj, ale nie rozróżniłam dobrze, czy powiedział na grób Adama czy matki naszej; ja na ten głos powstałam ale nie odchodzę, tylko stoję, chcąc słuchać dalej, co Adam mówi — tutaj zatarł się sen.
Sen następujący:
Szłam jak zwykle rano z mego i Maryni sypialnego pokoju, przez salon do pracowni mojej (dawniej pokoju Celiny); znalazłszy drzwi zamknięte, stukam, przezdrzwi odzywa się Adam: „czego chcesz?“ — odpowiadam: „to ja, — przychodzę...“ Adam, nie czekając, bym skończyła, otwiera drzwi i mówi: „dobrze że przychodzisz; właśnie tu układam jeszcze niektóre papiery...“ i nie