Znajduję się w mieszkaniu dawniejszem — w Arsenale; wchodzę do salonu — tam zastaję kilku mężczyzn — między nimi zwykłych Adama gości, B. G. Z. — zrazu nie widzę Adama — szukam go wzrokiem, a nie znajdując, chcę wyjść do drugiego pokoju; — wtem spostrzegam Adama siedzącego obok drzwi; gdy widzi mię, zmierzającą ku wyjściu, rzuca na mnie spojrzenie, które mię zatrzymuje jak wrytą na miejscu; wyczytałam w tym wzroku Adama, naraz jakby wyrzut i rozkaz, bym pozostała w gronie otaczających go.
Sen ten tak krótki, przecież głęboko mię poruszył; tem większy był wpływ jego na mnie, że w czasie, gdy go miałam, byłam zasłabła na duchu; codzienne troski, zajścia smutne w gronie rodzinnem Adama, niepewność co do przyszłości i kierunku tych dzieci — to wszystko odbierało mi siłę woli, którą dotąd byłam zawsze posiadała; zaczęłam myśleć o bezużyteczności dłuższego poświęcenia czasu i sił własnych — uczułam pragnienie opuszczenia tutejszego tak ciężkiego, stanowiska mojego — zapragnę-
taj obowiązków moich.
Znajdowałam się w gęstym lesie z drugą jakąś osobą, kobietą; ta prowadzi mię ku jakiemuś pomnikowi grobowemu — jestto jakby sarkofag z białego kamienia, a na nim leżąca postać wyciągniętą ma rękę w naszą stronę z gestem wskazującym; na ten widok zdjęta trwogą, chcę wrócić się; ale moja towarzyszka nie pozwala na to, i powiada, iż powinnam poprawić tę rękę, której palce pokurczone, bo tylko palec wskazujący widny; ja wzbraniam się, mówiąc, że nie rzeźbiarstwem, ale malarstwem trudnię się, więc nie potrafię tutaj poradzić; pomimo odpowiedzi mojej, czuję się niewidzialną jakąś siłą ku grobowcowi posunięta; za zbliżeniem się, usiłuję rozpoznać, czy to matki mojej, czy Adama grobowiec, — nie mogę zdać sobie z tego sprawy — i znów ogar-